wtorek, 1 lipca 2014

Szukanie wojny zamiast pokoju.

Dziś chciałbym wnieść parę uwag „na poważnie”. Zacząć jednak pragnąłbym od odrobiny niepowagi.
EUFOR, 2009-02-08, desant pod Am Nabak. Fot. MON
Kilkadziesiąt lat temu polski zespół „No to co” wylansował przebój: „Gdy byłem chłopcem chciałem być żołnierzem”. Skądinąd sympatyczna piosenka o antywojennej wymowie.
Faktem jest, że wielu chłopców w dzieciństwie lubi bawić się w wojnę i chciałoby być żołnierzami. Większości ta „dziecięca przypadłość” przechodziła, gdy zbliżał się obowiązkowy pobór do wojska. Co inteligentniejsi, oraz ci z „kontaktami” jakoś tego poboru unikali. Podejrzewam, że duży odłam naszej tzw. „klasy politycznej” należy do tej części społeczeństwa, która z wojskiem nie miała nic wspólnego.
I być może w tym jest szkopuł. Oni też „chcieli być żołnierzami” i to im zostało. Z tym, że teraz używając sformułowania Gogola każdy z nich „lubił, do pioruna, być Generałem”.

Gdy patrzę na zabiegi Jarosław Kaczyńskiego, Bronisława Komorowskiego, czy Donalda Tuska, którzy przekonują nas Polaków do ponoszenia coraz większych kosztów na zbrojenia, gdy słyszę jak wódz opozycji wraz z wodzami koalicji straszą nas nową straszną wojną – to nie wiem: śmiać się, czy płakać. Raczej to drugie, gdyż wyrzuconych w błoto pieniędzy na amerykański, czy niemiecki złom nikt nam nie odda. Ci panowie na front nie pójdą. Ale uporczywie starają się taki front znaleźć. Zamiast zastanowić się jak szukać dróg do rzeczywistego pokoju. A tradycje w tym względzie mamy piękne.

W dobie globalizacji, gdy Polska (chcąc, nie chcąc) jest wciągana do aktywnego uczestnictwa w awanturach wojennych, gdy nad naszym krajem ciążą zobowiązania militarne wynikające z uczestnictwa w Unii Europejskiej i w NATO, warto zastanowić się nad granicami akceptacji działań wojennych prowadzonych przez nasze państwo, a może nawet wypracować jakiś nowy paradygmat pozwalający nam na ocenę zjawisk związanych z uczestnictwem Polski w awanturach wojennych. 
 
Dziś mamy do czynienia ze swoistym paradoksem. Po raz pierwszy od wieków mamy granicę, której raczej nie dotykają nasi potencjalni czy (tym bardziej) realni wrogowie. Po raz pierwszy mamy tak długi okres funkcjonowania naszego państwa bez wojen. Jednocześnie zaś, po raz pierwszy nasze polskie wojsko walczy jednocześnie na kilku frontach (owszem, w znikomych ilościach – ale jednak). Może w kategoriach globalnych nieszczęść świata nasze „straty osobowe” nic nie znaczą, ale z punktu widzenia aksjologii, filozofii, czy etyki, słowem humanistyki – każda indywidualna śmierć jest zanikiem pewnego kosmosu, a rozmiary rozpaczy najbliższej rodziny zabitych żołnierzy są dla ludzi, którzy nie przeżyli analogicznej sytuacji niedostępne nawet w najlepszej empatii.
Co gorsze, nie zawsze polskie społeczeństwo uznaje, że walczymy w „słusznej” sprawie, że jesteśmy usprawiedliwieni starym polskim zawołaniem „O wolność Waszą i Naszą”. Niestety, czasem pomagamy zniewalać. Cóż bowiem znaczy słowo „wolność”? To: różnorodność, tolerancja, równorzędność wzorów kulturowych, szacunek dla odmiennej religii, brak narzucania swojego modelu życia. Gdy tego sobie nie uświadamiamy – możemy łatwo obudzić się w trakcie awantury, w której bierzemy udział, a która jest wbrew naszym , najlepiej pojętym interesom. I tak zamiast rzeczywiście walczyć o wolność waszą i naszą stajemy się agresorami w imię interesów „ich”.
Prowadzone przez Polskę działania wojenne są uzasadniane z jednej strony przez polityków, z drugiej zaś przez przychylnych tym politykom propagandystów, usłużnych dziennikarzy, czy „dyżurnych autorytetów”. Później dziwimy się,że w przypływie moralnego kaca polski minister dosadnie określi nasz stopień podległości Wielkiemu Bratu.
Jednocześnie zdecydowana większość polskiego społeczeństwa (o czym świadczą od lat wyniki badań opinii publicznej) jest tym wojnom przeciwna. Co więcej, większa część ludzi kultury, naukowców różnych dziedzin, a nawet polityków niezwiązanych dyscypliną partyjną – słowem humanistów , także występuje przeciw naszemu uczestnictwu w wojennych awanturach. Tym bardziej, że w naszych, polskich tradycjach jest uczestnictwo raczej w wojnach „sprawiedliwych” niż innych (poza oczywiście kilkoma niechlubnymi wyjątkami).

    Od zarania historii powstawanie i rozwój państw i społeczeństw związane jest, niestety, z wojnami. W swojej wizji historiozoficznej największy chyba filozof epoki nowożytnej G.W.F. Hegel , powstanie całej naszej ludzkiej cywilizacji wyprowadzał z walki na śmierć i życie jaką prowadzili pierwsi ludzie chcąc ustalić kto będzie panem a kto niewolnikiem. Pierwsze państwa, pierwsze cywilizacje powstały wskutek wojen. Były wręcz państwa, których racja istnienia opierała się na prowadzeniu wojen (np. Starożytny Rzym – typowe państwo zbójeckie). Stare powiedzenie „zgoda buduje, niezgoda rujnuje” mogło zacząć funkcjonować dopiero wtedy, gdy coś już było zbudowane i to najczęściej dzięki niezgodzie, dzięki wojnie.

  Polska, jako suwerenny kraj powstawała także w wyniku wojen i powstań narodowych. Stosunek do tych powstań i wojen kształtowany był przez wieki przez „inżynierów dusz” – pisarzy, naukowców, poetów, dziennikarzy. Czasami mówi się o nich: „elity intelektualne”, bądź „wybitni humaniści”. Oni także potrafili się różnić w ocenie poszczególnych zjawisk, ale można i trzeba zrekonstruować podstawowe założenia polskiej myśli humanistycznej dotyczącej problematyki wojny i pokoju.

Wspomniany przeze mnie Hegel powiadał, że „Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu”. W naszym wypadku oznacza to dyrektywę mówiącą, że rzetelnej analizy zjawisk historycznych nie możemy dokonać „in statu nascendi”, a jedynie „post factum”. Dlatego też zamysł, aby analizę polskiego udziału w wojnach w Iraku, Afganistanie, ocenę mordu na Bin Ladenie, czy ewentualnej, ale bliskiej interwencji w Afryce Północnej, czy Ukrainie, postanowiłem odrzucić. Podobnie jak oceny wojen prowadzonych w świecie w bardzo niedalekiej przeszłości (obojętnie, czy z czynnym, jawnym , czy tajnym udziałem Polaków, czy nie). Myślę tu o wojnach na Bałkanach, w Czeczenii, Gruzji, Abchazji, czy pierwszej wojnie w Iraku. Obawiałbym się zepchnięcia na grunt publicystyki, lub taniej moralistyki. To niebezpieczeństwo podstawowe. Ale istnieje też drugie , nie mniejsze. Dopiero teraz dowiadujemy się o nowych faktach dotyczących wojen przełomu XX i XXI wieku. Teraz też dowiadujemy się jak często oszukani byliśmy (bo być może chcieliśmy być oszukiwani) przez polityków, którzy sami, jak się przyznają, byli też oszukiwani przez doradców, czy wojskowych pragnących wykazać się zwycięstwami wojennymi.
Nie tylko indywidualny człowiek, ale także całe narody skłonne są do tego co wielki myśliciel XX wieku Erich Fromm nazwał „Ucieczką od wolności”. A o mechanizmach i przyczynach tej ucieczki mówili i pisali, lub jeszcze mówią i piszą tacy myśliciele jak: Jan Paweł II, Martin Heidegger, Zygmunt Bauman, Leszek Kołakowski, Neil Postman, Jean-Paul Sartre, Albert Camus,Tadeusz Kotarbiński, czy wielu innych.
Na temat wojny i pokoju polscy humaniści wypowiadali się w historii myśli ludzkiej często, oryginalnie i ciekawie. I to od zamierzchłych czasów. Nasze tradycje w tym względzie godne są upowszechnienia. Zarówno te sprzed wieków (szczególnie z czasu sporów z Zakonem Krzyżackim), jak te, które datują się na wiek XX.
 
Taką, mało znaną kartą naszego polskiego wkładu w problematykę wojny i pokoju jest szeroka dyskusja jaką toczyli między sobą uczeni proweniencji marksistowskiej z uczonymi wywodzącymi się z tradycji katolickich, oraz myślicielami indyferentnymi wobec obu nurtów na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. Plon tej dyskusji opublikowane w specjalnych numerach „Studiów Filozoficznych”: „Humanizmu Socjalistycznego”, oraz i„Filozofia i Pokoju”, oraz zapisy głosów w samych „Studiach…”Wszystkie one ze wszech miar są godne przypomnienia. A wcześniejsze tradycje polskiej myśli, w tym względzie – od Stanisława ze Skalbmierza i Pawła Włodkowica począwszy – tym bardziej.
Na pewno warto, dziś szczególnie, odwołać się do naszych polskich tradycji rozważań o wojnie i pokoju, i o „wojnach sprawiedliwych” zamiast wymachiwać szabelką i szukać nowych „pól bitewnych”.

 Poeci  czasami są profetyczni na wiele lat przed zdarzeniami. Uważajmy, aby po nas nie "został tylko  złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń."
A warto doczytać w tej tematyce:
. „Wojna, państwo i świat wartości” (w) Nowe Książki nr 10/2010. Recenzja książki Piotra Chmielarza „Wojna a państwo. Wczoraj a dziś” Warszawa 2010. Wydawnictwo Scholar . str. 64 -65